wtorek, 7 lutego 2012

TAK BARDZIEJ PRYWATNIE (1) - CO W KIM SIEDZI?

Nigdy nie rozumiałem idei prowadzenia blogów czy to stron w celu tworzenia dzienników, swoistych elektronicznych zeszytów z przemyśleniami, cyfrowych pralni brudów, linijek wzdychaczy, rzygaczy i narzekaczy. Człowiek od razu myśli sobie (jak to przystało na cywilizowane nie-wiadomo-co), że to takie zwracanie na siebie uwagi, wychodzenie do szerszej publiczności ze swoim JA ubranym w słowa i zachęcanie w domyśle: pochylcie się nade mną, zobaczcie, jakie mam bogate wnętrze! Ile to się we mnie dzieje! Sztorm stulecia! A że bywam często ofiarą ironii losu, toteż nieraz już odczuwałem właśnie ochotę wciśnięcia w klawiaturę tych rzeczy, co to w człowieku narastają jak wrzód, pęcznieją, czerwienią się dookoła, aż wreszcie skóra pęka i na zewnątrz tryska jad czy jakaś tam inna melancholia i wzruszenie. Często zaglądam na stronę Orbitowskiego i zawsze doznaję zachwytu, z którego powodu sam się przed sobą wstydzę. Oto gość, który potrafi tak opisać najzwyklejsze, ludzkie wkurwienie i poranne wstawanie z łóżka, że masz ochotę iść po popcorn i colę, żeby tak na sucho nie klikać kolejnych wpisów; i kolejnych, i znów przewijać, i czytać jak gość narzeka, jak jemu jest źle, jak ryjowato, jak to on nie może zrozumieć siebie i tego beznadziejnie natchnionego nadzieją świata… Bo taki właśnie ten świat jest dla mnie, o tej i o tej godzinie, gdy krzywię się do ekranu monitora. Beznadziejnie natchniony nadzieją. I, jak dla mnie, najbardziej tą nadzieją pachną noce, zwłaszcza bezsenne. Wprawdzie dobro to światło, każda biblia o tym mówi, ale ciemność ma w sobie coś kojącego. W końcu plakaty na ścianach przestają przykuwać uwagę, z bliska nie widzisz tytułów swoich ukochanych książek ustawionych na półce, a pod biurkiem, przy którym ledwo się mieścisz za dnia, nagle zionie niezmierzona przepaść; przewrócenie się z boku na bok w rozgrzanej pościeli sprawia wrażenie, jakbyś był olbrzymem na błękitno-szarej pustyni. Syzyf szukający sensu życia w swoich włosach, gdy mierzwi je dłońmi, gdzieś pod poduszką albo w suficie, który akurat przeciął sztych światła zza okna. Dzień zawsze przypomina wypłynięcie na powierzchnię, opuszczenie głębiny, w której tak mało rzeczy dostrzegałeś, że łudziłeś się o istnieniu suchego lądu tam, na górze, czegoś, do czego może da się dopłynąć.

Oczywiście z tym lądem to gówno prawda.

Kiedyś budziłem się i żałowałem, że do tego doszło. Do smutku i bólu można się przyzwyczaić, ale poczucie porażki (dlaczego wciąż żyję?) zawsze smakuje jak coś nowego. Chyba na tym polega piekło tu, na ziemi. Teraz budzę się i odczuwam mieszankę strachu i nadziei. Co zabawniejsze, nadzieja potrafi być bardziej przytłaczająca niż jej brak. Nagle człowiek przypomina sobie, że istnieje. Że to istnienie ma cel. Ciężko jest żyć ze świadomością celowości swojego istnienia w świecie, w którym idąc wieczorem z kumplem na bezcelowy spacer, mijasz obłąkane kobiety na rowerach, a w wyludnionych sklepach pracowników stających po trzech między regałami, ot żywe ściany z bezosobowego mięsa uwieszonego na stelażach z kości, białka ich oczu nagle przyglądające się po kolei Twoim butom, spodniom, koszuli, fryzurze. Te ich pytające spojrzenia wyłapujące szczegóły. Ta zmęczona wrogość, ta pretensja tylko o to, że możesz iść tam, gdzie chcesz, bo nie harujesz TUTAJ od rana do wieczora. Ci durnie myślą, że jesteś wolny, co za bzdura, co za pieprzenie. Gdybyś był wolny, to nie szlajałbyś się bez celu, frajerze; wędrowanie od punktu do punktu dla uspokojenia myśli, odetchnięcia z ulgą i "pozbierania się do kupy" (proces, który nigdy nie jest doprowadzony do finału) to tylko krótka wyjściówka z więzienia, jakim właśnie jest życie. Nawet nie wiadomo, czym jest samo życie. Skąd my, samobójcy z urodzenia codziennie wdychający kolejną dawkę tlenu zbliżającą nas do dnia, gdy lakierki na naszych stopach będą sztuczne i wypchane styropianem, mamy wiedzieć, czym jest życie? Zwłaszcza, że o wiele bardziej fascynuje nas śmierć i okoliczności, w jakich do niej dochodzi? Kolejny tir staranował osobówkę pod Ciechocinkiem, kolejny szaleniec rozstrzelał dzieciaki w szkole, matka wrzuciła noworodka do śmietnika, inna konserwowała swoje maluchy jak ogórki, taki mały rodzinny cmentarzyk w piwnicy pomiędzy zmywarką i pralką. I kogo obchodzi życie? Nie ma czasu na zastanowienie nad życiem, bo człowiek boi się śmierci, której nikt nie nazywa brakiem życia – wybaczcie, ale jakoś nie miałem przyjemności usłyszeć podobnego zamiennika na ulicy czy też w tym szklanym wariatkowie powszechnie nazywanym telewizją. Zapewne dzisiejszej nocy prawie, prawiuteńko znajdę odpowiedzi na te pytania i ucieszę się, nie słysząc ich, ale wierząc, że usłyszeć zdecydowanie mógłbym.

To właśnie ta cholerna nadzieja.
 
Najprościej jest zrozumieć złożoność samego siebie wtedy, gdy próbuje się zajrzeć do serca i umysłu drugiego człowieka. Tak naprawdę non stop to robimy, choćby wtedy, gdy zastanawiamy się, czy pani przy kasie nie orżnęła nas na dwa złocisze. Albo wtedy, gdy przyjaciółka opowiedziała nam o tym, jak to widziała naszego chłopaka z kimś tam gdzieś tam. Albo gdy rodzona matka stara nam się coś wyperswadować. Bez przerwy badamy spojrzenia, gesty i słowa, z czego te ostatnie są najgorsze, bo w szarym, codziennym życiu przypominają ochłapy rzucone pod stół. Powitania bez uśmiechu, podziękowania złożone dla zasady, przeprosiny niczym nie różniące się od czyjegoś westchnięcia. Usilne wyznania miłości, wielkie poematy na temat tęsknoty, cytaty tuwimowych, oczytanych faj, dedykacje i oklaski dla zabicia czasu. Czasem myślę, że byśmy oszaleli w tłumie, gdyby nagle każdy ściągnął maskę ze wstydu i uprzedzeń. Czy świat aby na pewno byłby lepszy, gdyby każdy mówił prawdę na temat tego co myśli i czuje? Mniej czy więcej wojen? I czy wtedy byłaby potrzebna nadzieja? W końcu każda nadzieja wiąże się z objawieniem jakiejś prawdy… Prawda totalnie powszechna zabiłaby pojęcie siebie samej, w efekcie kłamstwo też przestałoby istnieć.

A może mielibyśmy nadzieję na to, że, daj Boże, znów zaczniemy kłamać? I jaka to byłaby prawda o nas, o ironio?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz